4.11.2016 zbroimy
O zgrozo! Od rana pada śnieg z deszczem. A jednak plan dzienny został wykonany. Dzielne chłopaki. Jednego powaliła grypa ale dwóch zostało na placu boju. Dziś dokończyli szalunek, wykonali stopy, położyli chudziak i zbrojenie.
O zgrozo! Od rana pada śnieg z deszczem. A jednak plan dzienny został wykonany. Dzielne chłopaki. Jednego powaliła grypa ale dwóch zostało na placu boju. Dziś dokończyli szalunek, wykonali stopy, położyli chudziak i zbrojenie.
Od wczesnych godzin porannych na budowie ruch jak w mrowisku. Panowie przycinają deski i układają w wykopie. Skręcają pręty zbrojeniowe ze strzemionami. Pracy jest dużo a pogoda dziś sprzyja bo nie pada a zza chmurek co jakiś czas wychodzi słońce. Oby tak dalej. Po paru godzinach szalunek prawie gotowy. Widać już zarys fundamentu ;)
Równo o 8 rano przyjechała koparka. Żółty CAT zaczął wgryzać się w ziemię zmieniając dotychczasowy krajobraz. W strugach deszczu przywieziono też stal na zbrojenie i deski szalunkowe. Jak tylko skończył się wykop deszcz ustal i nawet trochę zaswieciło słońce.
Tak, tak, tak... Po kilku latach poszukiwań, przekonywania męża, że przyda nam się kawałek własnej ziemi, po dziesiątkach obejrzanych nieruchomości, trzech prawie zakupionych domach i godzinach spędzonych na przeglądaniu ogłoszeń "sprzedam działkę" - wreszcie ją mamy :) Jest idealna, piękna w prostokącie, w zielonej okolicy, przemiłym sąsiedztwie i z widokiem na las. Cudownie! Niespiesznie przystąpiłam do załatwiania formalności związanych z postawieniem na mej dziewiczej łączce usianej brzozami małego domku. Plan miałam w głowie od lat. Niejednokrotnie obmyślałam co i jak będzie wyglądało. Postawiłam na prostą bryłę. Taka stodółka z dwuspadowym dachem. Tylko to co nam potrzebne i tylko w takiej wielkości jaka jest komfortowa do zamieszkania, ogarnięcia, ogrzania. Zrezygnowaliśmy z balkonów, wykuszy a nawet garażu zamiast którego powstanie drewniana wiata. No dobrze. Formalności. Poszło na tyle szybko i sprawnie, że nie mogę narzekać. 22 lipca na działce był geodeta ze swoją długą linijką i panią mówiącą seksownym głosem z gps-a "dwa metry w prawo", "metr w lewo". Przedzieraliśmy się przez brzozowy gaik w poszukiwaniu granic działki. Po dwóch dniach mapa do celów projektowych była gotowa, po czterech podpisana przez speca z wydziału geodezji i kartografii a ja biedniejsza o 1000 zł. 27 lipca udałam się do lokalnego architekta. Poszłam z odręcznie narysowanym "to chcę", popatrzył pomyślał i rzekł, że projekt mu się podoba, że chętnie zrobi. To niech robi. I zrobił. Nie narobił się chłopak bo oprócz przeprojektowania schodów nie było większych probemów. 7 września złożył projekt do urzędu :) W międzyczasie załatwiłam wszelkie wnioski. A to o prąd, o wodę i ścieki. No i gaz. Ogrzewanie będzie gazowe. Ponadto wniosek o odrolnienie działki (paranoja - odralnianie działki budowlanej!!!) i o wycinkę drzewek, które rosły w miejscu planowanej budowy. Pan W. - Majster trafił mi się przypadkiem. Zadzwoniłam. No miałby czas w połowie października na budowę. Bo wczoraj inwestor wypadł z racji nie uzyskania kredytu! No to bardzo proszę. Rezerwujemy termin na połowę października. Kredyt... oczywiście, nie zapominajmy o banku. Czas złożyć dokumenty, zapłacić a to za to a to za tamto. Bank to zdecydowanie najboleśniejsze doświadczenie a sporządzenie kosztorysu - czysty horror. No ale jakoś poszło. Tymczasem 7 pażdziernika odbieram pozwolenie na budowę :) Panie się nie obijały. 30 dni i jest. Czekam na uprawomocnienie 14 dni i poddaję działkę wycenie rzeczoznawcy majątkowego z racji, że jest ona naszym wkładem własnym. Z kompletem papierów pędzę znów do banku... Teraz tylko czekamy na akceptację wniosku. Tymczasem W. przesuwa termin budowy. O dwa tygodnie. Ech... Na 2 listopada. Boję się trochę o aurę. Zobaczymy. No to teraz stawiamy garaż blaszany na graty. Pan geodeta z długą linijką wytycza budynek 25 października w obecności nas - inwestorów, majstra, projektanta, kierbuda, swojego asystenta i kobiety o seksownym głosie. Przy tej ilości osób wyglądało to bardziej na wmurowywanie kamienia węgielnego niż tyczenie granic domu. Po małym faux pas geodety (przekręceniu budynku o 90 st) i mojej interwencji udało się :) Teraz żółta linka jest najważniejsza na całej działce. Punkt zerow najniższym punkcie wyszedł na wysokości 110 cm. Trzeba będzie usypać niezłą skarpkę. Mamy pierwszy wpis w dzienniku budowy i czekamy na 2 listopada :)